„Wkadruj mi się, tato”
Widzę obok siebie takie dwa obrazki: klęczący syn wtula zachłannie łysą głowę w kolana ojca oraz syn grający z ojcem w szachy na starym, przypominającym szpitalne, łóżku. Pierwszy to Syn marnotrawny Rembrandta. Drugi jest fotografią uwieczniającą Arseniusza i Andrzeja Tarkowskich w Moskwie. Oba poruszają równie mocno. Na pierwszym widzimy ojca, który kochał syna, ale go wygnał za nieposłuszeństwo i teraz, po latach, wita go wzruszony. Na drugim ojciec, który porzucił syna, po latach próbuje z nim nawiązać kontakt, ale ciągle z nim gra… To jedna z tych historii, które nigdy nie staną się demodées. Nie trzeba wcale odwoływać się do biblijnych przypowieści. Zawsze relacja z najbliższą nam osobą jest jednocześnie najtrudniejsza i najważniejsza.
Dwóch doskonałych reżyserów filmów dokumentalnych: Marcel i Paweł Łozińscy – ojciec i syn, wyruszają samochodem w podróż do Paryża, jako że tam właśnie Marcel przyszedł na świat. Najpierw jest zabawnie, jedziemy na wycieczkę. Mamy dwóch przewodników – świetnych obserwatorów. Po drodze kilka scenek rodzajowych, które stanowią istny smaczek dla wielbicieli kina dokumentalnego.
Jest to też podróż-wehikuł. Jedziemy nie tylko do Francji; zwiedzamy Polskę przedwojenną, Polskę żydowską, Polskę komunistyczną, aż w końcu historię osobną, ludzką. „Żadnej taryfy ulgowej” mówi na początku Paweł i tak właśnie jest. Oglądamy rozbiór relacji na części pierwsze. Ale nie jest to psychoanaliza czy płytki ekshibicjonizm. Obaj jadą do Paryża niczym do źródeł czasu, starając się siebie nawzajem zrozumieć. Miłość ojca do syna jest zawsze tym, co ojciec najlepszego może synowi ofiarować. Ale taka miłość jest zawsze jak róża, piękna i z cierniami.
Do tego jeszcze każdy syn, każde dziecko, szuka własnej drogi, chce się wyzwolić, zboczyć z tej drogi, którą szedł z rodzicem. Tym większy problem, gdy oboje wybierają jednak tę samą ścieżkę zawodową, jak to jest w przypadku Marcela i Pawła. Samo powstawanie filmu obrosło w legendy. Aż w końcu powstały dwa, bo ojciec musiał zmontować po swojemu. Powstał piękny rodzinny dwugłos. I całe szczęście, bo w końcu są to dwie odrębne osobowości.
Rękę Pawła rozpoznajemy od razu; dowód na to, że jednak syn idzie własną drogą. Specyficzny dla niego układ filmu: od momentu gry, niepewności i żartu, do powagi. Kilka podróży jednocześnie, niczym nuty na pięciolinii; przeskakujemy przez kolejne warstwy, które układają się na koniec w jedną, spójną melodię. I jest w tej piosence wszystko, radość i smutek. Trochę jak we na wpół lekkiej, na wpół nostalgicznej francuskiej piosence, którą słychać w tle.
Całą podróż kończy scena, która nawiązuje do jeszcze innego obrazka – jest nim zdjęcie, które widnieje na plakacie do filmu. Gdzieś na plaży, nad morzem, Marcel stoi na głowie tak zgrabnie, że niejeden adept jogi by pozazdrościł. Ale może to mały Paweł, podtrzymujący ojca z boku, też się do tego przyczynił. Może rzeczywiście coś tu jest do góry nogami, ale każdy eksperyment, każde potknięcie, nawet jeśli bolą, są istotne, bo nasze. Z nich jesteśmy ulepieni i dzięki nim mówimy własnym, osobnym głosem. Czasem warto stanąć na głowie, popatrzeć inaczej. Nie będę zdradzać rozwiązania, wybierzcie się w tę podróż sami.
tekst Alicja Rosé
Film w reżyserii Pawła Łozińskiego.