Film
CHCE SIĘ ŻYĆ (2013)

Opis
Kiedy Japonia otworzyła po wojnie swoje granice na świat, Jim Jarmusch od razu tam pojechał. Ze swojej podróży przywiózł do domu masę filmów, arcydzieł japońskiej kinematografii, wówczas nieznanej zupełnie na Zachodzie, na kasetach VHS. Oczywiście w oryginale. Jarmusch nie znał japońskiego, ale pochłonął wszystkie filmy Yasujira Ozu i był nimi zachwycony. Przekaz obrazu był tak silny i oczywisty, że nie wymagał napisów czy dubbingu.
Po niedawnej projekcji filmu „Chce się żyć” w Toronto, do Macieja Pieprzycy, reżysera, podszedł amerykański widz – zachwycony, mimo iż film wyświetlano w oryginale z napisami w języku francuskim. Pieprzyca osiągnął dokładnie to, o czym mowa w samym filmie: udało mu się nadać komunikat odbiorcy, z którym, wydawałoby się, nie ma możliwości nawiązać kontaktu.
Film opiera się na autentycznej historii niepełnosprawnego mężczyzny, który cierpi na porażenie mózgowe. Wcześniej powstał dokument Ewy Pięty „Jak motyl”. Ale to był punkt wyjścia. Maciej Pieprzyca długo do realizacji filmu się przygotowywał, dokumentacja trwała kilka lat. Powstał przepiękny, mądry film o potrzebie kontaktu z drugim człowiekiem, o otwarciu się na drugiego i szukaniu sposobu dotarcia do niego różnymi sposobami.
Jest to bowiem metafora człowieczeństwa i komunikacji międzyludzkiej jako takiej. Bez względu na to, jacy jesteśmy, jak wyglądamy. Każdy z nas cierpi na jakieś ułomności, życie okalecza nas na różne sposoby. Nie da się przez nie przejść bez draśnięć. Wszystkie te blizny utrudniają kontakt z bliźnim. Nieraz zamykamy się na kogoś, bo wydaje nam się trudny, mówimy: „niekontaktowy”. A może jest po prostu inny i by go zrozumieć, wystarczy się na niego otworzyć, wejść w jego świat, popatrzeć jego oczami.
Tak właśnie zrobił Pieprzyca. I tutaj wartość wizualna filmu jest nieoceniona. Zdjęcia Pawła Dyllusa są nie tylko wysmakowane, jasne, prawie prześwietlone, ale także służą narracji. Statyczna kamera pokazuje zawsze nieruchome wnętrza pomieszczeń. Nigdy nie mamy pełnego pola widzenia. To może być męczące, przecież naturalnie zawsze przybliżamy się, gdy coś nas zaciekawi, patrzymy na boki. Ale Mateusz, główny bohater, nie ma takiej możliwości, by chwycić za łyżkę czy przejść się po pokoju w swobodny sposób. Kamera stara się przybliżyć nam ten świat, a raczej właśnie jego nieosiągalność.
Rola, w którą wcielił się Kamil Tkacz (jako mały Mateusz) oraz Dawid Ogrodnik (jako dorosły Mateusz), zdaje się niemożliwa do zagrania. Maciej Pieprzyca długo szukał aktorów. Praca tutaj nie polegała jedynie na zapoznaniu się ze scenariuszem, rozmowach z reżyserem, ale na wejściu w nieznany świat, czyli nawiązanie z nim kontaktu, zrozumieniu, a potem próba odtworzenia go. Oglądamy ich obu z niedowierzaniem, że to aktorska gra, a nie rzeczywistość.
Przy tym należy dodać, że to nie jest smutny obraz z ironicznym tytułem. Wręcz przeciwnie. Narracja głównego bohatera słyszana w tle oraz zbliżenia kamery, jedyne, na kobiece wdzięki, są humorystycznym odniesieniem, dystansem do rzeczywistości. Wiele w tym obrazie ciepła i dowcipu.
Film podzielony jest na krótkie sekwencje, z których każda zapowiedziana jest tajemniczymi znakami. Na początku są one niezrozumiałe, niczym język japoński musiał być dla Jarmuscha. Z czasem jednak, otwieramy się na ten zagadkowy kod. Jest tam ukryte motto całości, mówiące, że warto żyć, właśnie na przekór wszystkiemu; wystarczy tylko odrobina determinacji i cierpliwości.
Film w reżyserii Macieja Pieprzycy.