Aktualności
W Kazimierzu było gorąco – rozmowa
W KAZIMIERZU BYŁO GORĄCO.
Z Aleksandrą Grażyńską, koordynatorką projektu POLSKA ŚWIATŁOCZUŁA, o malowaniu światłem na Festiwalu DWA BRZEGI rozmawiała Monika Sirojc.
MS: W Dwóch Brzegach było gorąco…
AG: Było koszmarnie gorąco. Żar lał się z nieba a nasz stand, choć piękny, nie dostarczał dużej ilości cienia. Nasze stanowisko ulokowane było na samym Rynku w Kazimierzu Dolnym. Tuż obok, codziennie do godziny 15tej kręciły się Cyganki, szukając chętnych do wróżb. Śmialiśmy się nawet, że taką możemy podawać lokalizację – tuż obok ich „stanowiska”. Na początku nasze relacje z nimi nie należały do najlepszych, ale już pod koniec tygodnia tak bardzo wtopiliśmy się w krajobraz rynku, że nas nie zaczepiały.
MS: Zacznijmy więc od początku, od samego światłoczułego punktu. Skąd się w ogóle wziął pomysł na malowanie światłem?
AG: Jak większość, jest to pomysł Arthura. Bywamy na wielu festiwalach filmowych, na których albo oglądamy filmy, które chcielibyśmy zaprosić w trasę – jak na Festiwalu w Gdyni, lub gdzie sami uczestnicy festiwalu zapraszają nas do swoich miejscowości – jak miało to miejsce w Kazimierzu. Pomyśleliśmy, że będzie to doskonały pomysł aby połączyć promocję projektu z zabawą, a skoro światłoczuła, to zabawa musiała być związana ze światłem. Arthur przypomniał sobie malowanie światłem Picassa. Generalnie, pomysł jest technologicznie dość prosty a dostarcza dużo zabawy. Atutem tego pomysłu, jak i rozmów o kinie, jest to, że wykorzystujemy samochody, które służą nam w trasie. Ludzie mogą poznać od środka Światka i Czułka. Myślę, że to robi wrażenie, że to są te samochody, którymi jeździmy z twórcami, że to nimi przejechaliśmy już ponad pół równika. I oczywiście fakt, że w takim samochodzie mieści się całe kino! Myślę też, że ja z Kamilem (członek ekipy świałtoczułej, odpowiedzialny za technologię projekcji), nie wytrzymalibyśmy długo bez samochodów (śmiech).
MS: Jak wyglądały przygotowania do tego malowania?
AG: Pierwsze malowanie było w Gdyni i wtedy rzeczywiście przygotowania trwały dłużej, na szczęście był wtedy długi majowy weekend. Jeszcze w Warszawie, spotkaliśmy się ze Sławkiem z Leici i robiliśmy próby w samochodzie. Sprawdzaliśmy moc flesza, jak długi musi być ten czas, żeby był optymalny. Wiadomo, że można go wydłużać lub skracać, ale stwierdziliśmy, że 10 sekund jest takim czasem wystarczającym. Jeśli ktoś chciał bardziej skomplikowany malunek, to wtedy ten czas wydłużaliśmy do 20 czy 30 sekund. Opracowywaliśmy też technikę wyciemnienia samochodu. Teraz, wszystko przygotowaliśmy już w Kazimierzu. Zabraliśmy ze sobą elementy do zbudowania kabiny do malowania światłem i całość rekonstruowaliśmy na kazimierskim rynku.
MS: Jak malowanie światłem odbierali widzowie?
AG: Bardzo dobrze. Jest pewna różnica pomiędzy gdyńską, a kazimierską publicznością. W Gdyni byli to głównie ludzie, którzy przyjechali na sam festiwal, związani mocniej bądź luźniej z branżą, było dużo mniej mieszkańców Trójmiasta. To były głównie jednorazowe próby malowania. W Kazimierzu staliśmy na rynku, który jest takim turystycznym miejscem, zatem przychodziło do nas bardzo dużo turystów i mieszkańców samego miasteczka. Było dużo dzieci – to nas bardzo cieszyło. W ciągu 5 minut mogliśmy obserwować jakby „ewolucję” takiej małej postaci – na początku dziecko bało się wejść do ciemnego samochodu, nawet z rodzicem! W końcu przełamywało się a potem już przybiegało regularnie. Jedną dziewczynkę zachęcił Kubuś Puchatek. Na początku bardzo się bała, ale gdy zobaczyła, że Kubuś wchodzi do auta, stwierdziła, że nie może być tak strasznie. Dodatkowo, na malowanie światłem skusiło się również pięć młodych par. Myślę, że to fajna pamiątka, niewiele młodych par ma namalowane światłem zdjęcie z dnia ślubu. Wszyscy byli zadowoleni. Ludzi zastanawiali się nad tym, co można zrobić – oglądali swoje efekty i wracali kolejnego dnia. Zarówno w Gdyni jak i w Kazimierzu powstało kilka naprawdę ciekawych i przemyślanych obrazów.
MS: Skąd na kazimierskim Rynku znalazł się Kubuś Puchatek?
AG: W każdym miejscu Kazimierza są różne postaci – taka lokalna atrakcja. Była Śmierć, byli Rycerz, Czarownica, Kubuś Puchatek i Hello Kitty. Stwierdziliśmy, że poza parami młodymi i zakonnicami, fajnie byłoby również ich zaprosić. Niestety tylko Rycerz i Kubuś Puchatek odwiedzili nasze stanowisko, pozostałych nie udało się nam ugościć, pomimo że np. Hello Kitty obiecywała, że się pojawi.
MS: Może Śmierć się bała światła?
AG: Może. Stanowisko Śmierci było daleko poza rynkiem, więc może to też utrudniło jej dotarcie do nas. Byłaby na pewno dużą atrakcją.
MS: Ty też malowałaś?
AG: Ja nie tak dużo. Aniela, która odpowiadała za wywiady z publicznością, wpadła w szał malowania. Kamil nie miał wolnej chwili, bo jak tylko robił się mały przestój, Aniela wskakiwała do samochodu i szalała. Pomimo, że samochód tak naprawdę bardziej przypominał saunę (śmiech).
MS: Czy powstało dużo zdjęć?
AG: Kamil zrobił teraz około 500 zdjęć. Każdy robił po kilka. Najczęściej pierwsze zdjęcie nie wychodziło, bo nie było tej świadomości przestrzeni, jaki będzie efekt, co można malować, jak szerokie ruchy można wykonywać czy jaki jest kadr.
MS: Ile czasu mniej więcej powstaje świetlny obraz?
AG: To zależy. Zazwyczaj około 3 do 5 prób by efekt był satysfakcjonujący. Niektórzy ćwiczyli już na sucho, przed wejściem do samochodu. Dwie dziewczyny próbowały namalowanie napisu, co jest trudniejsze, ponieważ powinno się go wykonać w lustrzanym odbiciu. Ćwiczyły dłuższą chwilę i myślę, że efekt jest niezwykle zadowalający, bo napisały to literami pisanymi, nie drukowanymi. Wydaje nam się to trudniejsze, bo ręka jest przyzwyczajona do ciągu z lewej do prawej. W przypadku liter drukowanych jest, mimo wszystko, chyba łatwiej.
MS: Czy taki napis wymaga dłuższego czasu naświetlania?
AG: Nie, może być też 10 sekund. Najwięcej czasu potrzeba na przygotowanie, trudno go zrobić bez wcześniejszego ćwiczenia. Szczególnie trzeba się skoncentrować nad literami „s” i „z”, bo ich lustrzane odbicia mogą się mieszać. Te litery najczęściej się mylą.
MS: A czy widziałaś różnicę pomiędzy pracami kompletnych laików, normalnych widzów a pracami operatorów filmowych, bo pamiętam, że w Gdyni i oni trafiali do wnętrza auta i malowali?
AG: Po doświadczeniach w Gdyni jak i w Kazimierzu odnoszę wrażenie, że nie ma takiego znaczenia, czy ktoś jest operatorem czy wykonuje inny zawód filmowy. Ważniejsze jest to, czy ktoś pracuje manualnie. W Kazimierzu przyszedł do nas artysta plastyk. Kamil od początku widział różnicę. Dostrzegł, że ten malarz ma wprawną rękę i wykonuje bardzo pewne ruchy. To widać na zdjęciach – malował obydwoma rękoma i zachowywał pełną symetrię. Miał jakby świadomość tego nieistniejącego płótna. Jako jedyny w całości zapełnił kadr, nie zamalowując siebie. Byliśmy pod wrażeniem. Myślę, że to nie ma znaczenia, czy ktoś jest operatorem – bo ta praca ze światłem jest zupełnie inna.
MS: Co się działo w Kazimierzu oprócz malowania?
AG: W drugim samochodzie rozmawialiśmy o kinie polskim. Myślę, że te rozmowy będą się różnić od tych rozmów w Gdyni. Mniej jest osób z branży, za to więcej młodych ludzi. Jak tylko zmontujemy te rozmowy, będzie je można zobaczyć na naszej stronie i porównać z gdyńskimi rozmowami.
MS: Czy była jeszcze jakaś ciekawa osobowość, która odwiedziła światłoczuły punkt?
AG: Tak, był Pan Bartek, który przyszedł z żoną i trójką dzieci. Cała rodzina była pozytywna, mieli taki wewnętrzny spokój. Pan Bartek ma niesamowity dar opowiadania, właściwie z jego żona śmiałyśmy się, że jest on męską wersją Szeherezady. Córki malowały światłem, a Pan Bartek opowiadał nam o księdzu Mirku i ośrodku dla bezdomnych, w którym pomagają wychodzić ludziom z nałogów, i że koniecznie powinniśmy tam pojechać. Nie skończyło się tylko na rozmowie.
MS: Czy ten ośrodek będzie kolejnym miejscem na trasie światłoczułej?
AG: Tak, odwiedzimy to miejsce już na najbliższej trasie. Dostaliśmy jeszcze namiary na projekcje w samym Kazimierzu.
MS: Bo warto wspomnieć, że w Kazimierzu Dolnym nie ma kina, więc jest to idealne miejsce dla Polski Światłoczułej.
AG: Tak, przez 355 dni w roku w Kazimierzu nie ma kina. Kino jest tylko przez te 10 dni, kiedy trwa festiwal. Kiedyś w miasteczku było kino, ale był to budynek dawnej synagogi, więc pewnie został on odzyskany. Niemniej, jest szansa, że do Kazimierza wróci kino. Mamy nadzieję, że nasz projekt będzie tym powiewem zmian i odnowy kin w małych miejscowościach.
Aktualności